O tym, jak uratować telefon… ryżem
Był mecz. Pełniłem funkcję trenera, fotoreportera, zawodnika i pilnującego czasu niemal naraz. I stało się – przyszła ulewa wraz z gradem i telefon został zalany. I po spotkaniu usłyszałem nadzwyczajną poradę, która wprawiła mnie w lekkie osłupienie.
Zdawało się, że telefon zaraz wybuchnie. Zacięty obraz i to na, nie wiadomo, skąd, zdjęciu Jacka Kurskiego oraz coraz wyższa temperatura. Próbowałem go schładzać, co tylko miałem pod ręką, czyli niewieloma rzeczami. W drodze powrotnej myślałem, że zaraz eksploduje wraz z pasażerami autokaru lub pociągu.
Wróciłem do domu, telefon chyba się rozładował, gdyż przestał świecić swym ekranem i nie był już gorący. Podłączyłem go do ładowania, pojawił się widok baterii. Po kilkunastu, może kilkudziesięciu minutach włączyłem go od nowa, widząc jednak, że powoli się włącza. Ale jest – telefon cały! O dziwo, miał 87% naładowania. Czy naprawił się sam?
Możliwe, że przytrzymując guzik od włączania i wyłączania telefonu, w końcu zatrybił z tą funkcją.
Ale wydaje mi się, że nie mógł zrobić tego tak po prostu, bo w końcu doszło do zacięcia się.
I teraz zdradzę radę, która mnie zszokowała. Otóż jeszcze w Płocku dowiedziałem się od Patryka Książkowskiego i Dominika Subocza, że telefon należy… włożyć do ryżu, gdyż ten odsącza wodę. I ponoć ktoś tak już naprawił kiedyś swoje urządzenie. Śmiejąc się z początku, postanowiłem jednak, by spróbować tej metody, gdyż lubię rozwiązania, które odwołują się do jakichś naturalnych sposobów. Wcześniej wytłumaczyłem współdomownikom, by absolutnie nie gotowali tego garnka z telefonem przysypanym ryżem. Była to jedna z dziwniejszych próśb, które musiałem w życiu zastosować.
Metoda jednak poskutkowała.
Dziękuję serdecznie za uratowanie telefonu Patrykowi i Dominikowi!